Prowadzenie: Michał Piętniewicz
Waldemar Jocher – ur. w 1970 r. Autor tomów wierszy: Reszta tamtego ciała (2009), Przetrwalnik (2015) i Incipit (2017). Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (2010) za najlepszy debiut poetycki. Mieszka w Prudniku.
Dominik Żyburtowicz (1983), poeta. Pochodzi z Drawska Pomorskiego. Wydał tomy wierszy: Żaglowce (WBPiCAK, Poznań 2015), za który otrzymał nagrodę Złoty Środek Poezji, Spaceboy (IM, 2017). Wiersze publikował w licznych antologiach i pismach literackich. Mieszka w Koszalinie.
O tomach:
Żyburtowicz odważnie sięga po to, co zasadnicze. Miłość i śmierć. Prowadzi go ta sama zmysłowość, która wiodła Ottę Pavla, kiedy powracał do czasu dzieciństwa spędzonego wśród rzek i leśnych stawów. Nie bez powodu jeden z wierszy Żyburtowicza nawiązuje do najbardziej znanego i najbardziej przejmującego zbioru opowiadań czeskiego pisarza. Ta sama delikatność, ta sama wiara. Ufność w życie, które można zaśmiecić, które może zaświnić się samo, ale zawsze posiada jakiś nieskazitelnie czysty wymiar – może być to etap, jakiś czas miniony, może być samo jego źródło, nieskażone. Dla Żyburtowicza rozświetleniem okazuje się także śmierć, staje się epizodem w wiecznej obecności, niczego nie kończy. „Jeżeli po śmierci miłość istnieje, na pewno / jest to wiosna, światło” – przekonuje Żyburtowicz. Powrót umarłych dokonuje się wtedy, gdy „widzisz jasny pył na wszystkich swoich rzeczach”. Ale to nie jest osad, nie proch rozpadu, to nie pył trumienny, ale ślad olśniewającej eksplozji – to pył przypominający cząsteczki mknące po wybuchu przestrzeni i pierwszych sekund wszechświata, drobne dowody potężnych narodzin.
Roman Honet
Początek końca
Najnowszy tom wierszy Waldemara Jochera Incipit składa się z trzydziestu ponumerowanych wierszy, opatrzonych tytułami. Dzięki takiemu zapisowi, od strony wizualnej, układ tej książki można potraktować jako krypto-poemat, oparty na wynikowym, spójnym ciągu, jaki tworzą poszczególne wiersze, a także, gęsto rozsiane w nich, semantyczne cząstki, nierzadko odnoszące się do wcześniejszych ewokacji lub generujące kolejne tematyki.
W przypadku tego autora – tak odrębnego i wielce charakterystycznego – trudno jest liczyć na bezpośredni, niczym nieutrudniony odbiór treści, którą można by było dobyć na tyle pochwytnie, ażeby stanowiła stabilny i czytelny wymiar od autorskich intencji. Jak w poprzednich tomach, i w tym mamy do czynienia z całkowitym zaburzeniem wszelkich klasycznych miar poetyckich: językowych, formalnych i graficznych. Sprzęganie w polu wiersza silnie spiętrzonego metaforycznie języka z intencyjnym naruszaniem tradycyjnej syntagmy, a także posiłkowaniem się niekiedy zapisem graficznym, wziętym rodem z poezji konkretnej, wywołuje - w czytelniczym odbiorze - nieustanne wrażenie labilnego przemieszczania się głosów i wielości wywoływanych, wielokierunkowych znaczeń. Zabiegi takie, wzmacniane odkrywczością i zdumiewającą świeżością rozwibrowanego języka, tworzą spektrum wzajemnego nacierania się enigmatycznych zrębów i zbitek słów, formujących, w efekcie, rodzaj poszarpanych konturów samej wypowiedzi. Taka dystynktywność z pewnością odpowiada za wytwarzanie stałego chaosu, koniecznego do wyłuskiwania raz po raz - z rozbijanych warstw i skłębień wypowiedzi - skrywanych motywów i dominujących tematyk, z którego, już po wnikliwszym wejrzeniu, wyłania się mniej więcej domyślny porządek, sygnalizowany chociażby samymi tytułami. To właśnie one, sugerując możliwy ruch odczytań, mogą uchodzić za przejaw, chybotliwych co prawda, wskazań: I. stan przejściowy (narodziny; oscylacje krwi) VI spermogeneza, VII zapłodnienie czy XXVII porodnie. Jednocześnie trzymanie się owych sugestii nader kurczowo, może doprowadzić do spłycenia odczytu samego wiersza, w którym, bynajmniej, nie chodzi o konkretne rozwijanie i wyjawianie semantycznych impulsów słanych z iglicy tytułu, a jedynie o pretekstowe ich wykorzystanie - potraktowane zarazem jako punkt wyjścia – potrzebne do uruchomienia szeregu asocjacyjnych kodów tekstowych, kreujących , chociażby, wizerunki rozpadu lub śmierci w akcie poczęcia czy samych narodzin. Stąd, w wierszach tych można odnaleźć wiele pogłosów - niewątpliwie inspirujących Jochera - kanonicznych fraz, stanowiących fundamenty dwudziestowiecznych rozpoznań śmierciogennych wymiarów inicjujących życie (np. Łonogrób, S. Becketta czy W moim początku jest mój kres, T. S Eliota) lub natknąć się na powidoki niektórych fraz R. Wojaczka, sytuujących się w efekcie, jako wyraźne podglebie dla literackiej proweniencji: zawiązki wewnątrz opadania, twarzy/ przekrój jak dwa wiry – już bez wahań/ odpowiadam: tworzą się fałdy śmierci (…). Polifoniczne rozstrajanie sekwencyjnego ujmowania rozpadu czy zaniku zagnieżdżonego – paradoksalnie – w tworzące się życie, wyłamywanie stawów zadnia za pomocą nagłego zrywania toku narracji, a także prędkie uruchamianie wizji za pomocą gwałtownych, przeciwstawnych zestawień, potęguje nieuchronną zgrozę rodzącego się życia, natychmiast zawłaszczanego przez cienisty kikut śmierci, gdyż: (…) rdza oszrania/ oko wszelkiego widzenia. zawsze dalej – wiec okopać się trzeba. choćby śliną w ciało r(o)dzenia.
Niewątpliwie Incipit Waldemara Jochera należy potraktować jak szczególnie rzadki przypadek współczesnego memento, transponowanego na partytury rozchwianych, szatkowanych i rozdwajanych głosów, albowiem w tej skomasowanej, stłoczonej i wielowarstwowej masie podzwonnych ujęć, odbywa się nieustanny proces drenowania rozlicznymi wychynięciami w śmiercionośny przestwór, dzięki czemu jesteśmy nie tylko świadkami, ale i też uczestnikami poetyckich transfiguracji coraz bardziej zbliżającego się końca świata – czyli pojedynczego życia.
Maciej Melecki