Zapraszamy na spotkanie autorskie z MARIUSZEM GRZEBALSKIM związane z promocją wyboru wierszy pt. „Dziennik pokładowy” (wyd. WBPiCAK, Poznań 2015).

Prowadzenie: Krzysztof Siwczyk 

 


 

 

Mariusz Grzebalski (ur. 1969), zadebiutował tomem Negatyw (1994), w kolejnych latach ogłosił drukiem zbiory wierszy: Ulica gnostycka (1997),  Drugie dotknięcie (2001), Słynne i świetne (2004), Pocałunek na wstecznym (2007), Niepiosenki (2009), W innych okolicznościach (2013), wiersze zebrane w tomie Kronika zakłóceń (2010), oraz zbiór opowiadań Człowiek, który biegnie przez las (2006). Laureat nagród Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (1998, 2007), Huberta burdy (2002), Silesius (2014), Fundacji Kultury (2014). Nominowany do nagrody im. W. Szymborskiej (2014). Mieszka w Dąbrówce.

 



Dziennik pokładowy – tak proponuję, za tytułem jednego z utworów, nazwać się ten wybór. Tak też wyobrażam sobie poetę: stojącego na kołyszącym się pokładzie, w ruchu i bezruchu jednocześnie, patrzącego na codzienną krzątaninę, na światek, który współtworzy, i dziwnie pusty świat, który go otacza, spisującego codzienność i słabo pochwytne symptomy zbliżającego się końca. W dzienniku porządek, suche rejestracje, tu i ówdzie jakby przebarwienia papieru, cienie, plamy, znaki pozostawione przez drżącą rękę.

Piotr Śliwiński 

(autor wyboru i posłowia)

 


 

Wiersze z tomu:

 


DZIENNIK POKŁADOWY

 

Stara kobieta na brzegu dni. Stoję i patrzę,

jak mgła dobija się i odwraca od moich okien.

 

Porzuciłam miasto pamięci – przeszłość.

Wciąż je rzucam. I wciąż słyszę tamtą muzykę,

 

głosy płynące z oddali. Stoję i patrzę, jak

życie pyszni się w koronach drzew na przekór

 


mojemu rozkładowi. Stara kobieta, z której

szydzą dzieci sąsiadów. Skłócona z bazarowym

 

tandeciarzem. Z listonoszem – płazem, któremu

co miesiąc pozwalam oszukiwać na drobnych.

 



CZARNE TWARZE BUTÓW

 

A jednak najważniejsza metafora

przychodzi ostatnia, jak śmierć:

dzień po dniu wytapiamy metal,

który w końcu pociągnie nas na dno.

 

 

 

GRAFFITI

 

 

Chłopiec, który na strzelnicy kupował

plastykowych motocyklistów i z matką

w Boże Narodzenie przebijał się przez śnieg

w drodze do stajenki - umarł.

 

 

Zszedł pod wodę i zarosła go trzcina,

ciemna i gęsta, jak wnętrze płuc zwierzęcych.

Teraz porusza się wewnątrz powietrznego pęcherzyka.

I ty byłeś chłopcem, przechodniu.

 

 

 

WIDOK Z PODWÓRKA U ŻYDKÓW

 

Dziadek umarł siedząc w fotelu,

jego oczy nie chciały się zamknąć.

Patrzył nieżywy na towarowy wagon

zarastający trawą przy bocznych torach

 

Łodzi Fabrycznej. Teraz żegluje w głąb ziemi,

zamknięty w rzeźbionym futerale trumny,

jak drogocenny instrument, który niewidzialne dłonie

podają wciąż dalej i dalej. W tamtym domu

 

obcy ludzie mieszkają. Bazar zlikwidowany,

złodziej rowerów w pudle, czerwone plomby cegieł

w bramie tramwajowej zajezdni. Fontanna za bramą

też bez życia, za to pełna śmieci i zgniłych liści.

 

Patrzę na usychającą pod oknem morwę.

Ogień płonie w moim kierunku.