ADRIAN KORLACKI - I MIEJSCE
spłaciłaś długi i rzeki pozwalały ci się odtąd na powrót nazywać
jakieś miasto na południu polski zmalało a potem całkiem znikło jak książka z której wyczerpywano zdanie po zdaniu
widziałem wtedy w twoich oczach diabelski młyn strzelnicę i grę w kości wisła podeszła do kostek a potem porwała za ręce bo czasem spada taki deszcz po którym przychodzi susza
i wiedz że śpiew wilgi rozbił stojącą na parapecie szklankę uprzątnąłem szkło a potem klnąc opatrywałem dłoń gazą i brałem do ust zakrwawiony palec
koty przychodzą pod wieczór wraz z wierszami słoweńskiego poety uszy ich rejestrują małych bogów ukrytych w składni i psy rozchodzą się w świat wieczorami
(inny niemiecki poeta układa zgłoski na skraju miasta jak martwe lisy)
wiersz pisany na dwa głosy ponieważ pochodzimy z marców
z tych marców i jak szyby kopalni łączyliśmy gwiazdy i ziemię palimy marzannę bo morza nie starcza na nasze festyny odwracam usta od słowa i oddalam mowę by nie powiedzieć ciebie jakby od owocu czarnej czereśni wypatruję tu niskich księżyców i osiedli zalanych
butelkową zielenią tam gdzie rozbijaliśmy lechy o krawędź pierwszego roku studiów wzdłuż bloków ciągną się trzepaki na nich dywany w nich ściegi jak synapsy
w słowach których się wstydzę odkrywam wieże kościołów
milczenie powiesz to największy język
i kiedy klaśniesz w dłonie by opowiedzieć świat świat przepada w mijanych autach w mijanych autach całe domy świata
z osobnym ustrojem od piwnic po dach zaludniają nas głosy jak płomienie ognia
(bo może żyliśmy w tym małym niemieckim miasteczku o nazwie sennej jak połamane gałęzie bzu
spomiędzy korytarzy powietrza wyrastały domy z pruskiego muru przysadziste krępe i gościnne jak rzeka
może i to życie zerwie się z nas rzeką pewnego dnia i wyschną na raz wszystkie materialne dowody
zostaną ziarenka piasku w różowych małżowinach i wyplecione we włosy żyłki wędkarzy)
bo tu są pustki tu pustki są w nas i wieją jak okna okna wieją w świat
uderz w pożar jak w miasto w miasto uderz w czas zaludniają nas głosy jak
martwe języki
MARZENA JAWORSKA - II MIEJSCE
Sen, który nie chce odejść
Śniło mi się, że kot drapał w drzwi,
a to tylko moja rzęsa szorowała
o poduszkę jakoś tak głośno, że
obudziłam się z dziwnym lękiem,
bo nigdzie nie było kota, choć powinien.
Wrócić i zasnąć z podkulonym ogonem
w moich podkulonych nogach
teraz niezdatnych już do ucieczki,
ale przygotowanych do trwania.
Śniło mi się, że kot wspinał się po gruzach
zawalonego przed godziną świata,
tak zwinnie jak potrafią to robić wyłącznie koty.
Przeskakiwał po kawałkach betonu, który
okazywał się bańką wypełnioną oddechem
śpiących niespokojnie ludzi.
Bezszelestnie piął w górę omijając
pęknięcia, z każdej szczeliny wychodził cało,
nie pękał, za to spadał na cztery łapy.
Aż w końcu odszedł na dobre,
oddając mi jedno ze swoich siedmiu żyć.
Jesień przychodzi nie w porę
Błoto klei się do butów.
Nie ma jak ominąć brudnej jesieni,
jej cząstki nieświadomie przynoszę do domu.
Ten osad nie jest z naszego świata,
a sadowi się jakby był u siebie.
Od pewnego czasu wspominam o odejściu,
bo nie potrafię już wchodzić w twoje buty,
wspólny spacer staje się odległy,
nie ma cię w nocy na wyciągnięcie ramion.
Ziemia z podeszew jest ostatnim gruntem,
trochę grząskim, ale z czasem kruszy się
jak wszystko z dawnego monolitu,
wsiąka w panele, które niedawno
wybraliśmy zachwyceni ich szczelnością.
Dziś do otwarcia martwego sezonu
wystarcza jedno cięcie wstęgi.
Morskość
To jeszcze nie jest upragniony ląd,
tylko łacha, która wystaje
spod płytkiej fali.
Utyka się tu po uszy, nie słyszy wołania
o pomoc ani zachęt, by dobijać brzegu.
Myśli raczej o dobijaniu siebie,
tego co najłatwiej, najbliżej, pod ręką.
Szumy uszne, małże i małżowiny,
nerwowe zakłócenia fal w drgających synapsach.
Czy tak wygląda ziemia z góry obiecana,
gdy zamiast światła latarni morskiej
widać ryzyko rozbicia o stromą skałę?
Teraz dopiero rozumiem życzenia
stóp wody pod kilem, gdy własne
grzęzną w mule i nie da się pójść dalej,
można tylko maczać palce w sytuacjach,
na które nie masz wpływu i czekać
aż przygodny monsun przyniesie suszę:
ciało wysączy się z ciała,
sól z wody, piach z DNA.
MICHAŁ SUROSZ - III MIEJSCE
strop
nad tym nie da się przejść, w tych spodniach
drze się krok. po środku dnia
kroję bułkę kluczem do hali.
na jakim sercu robi się zupę
żeby streścić.
na ile trzeba się nastawić. w sumie
to cię śmieszy. wyolbrzymia szept,
którym obgadujesz ściany nośne.
póki jest kute nie słychać
zdzierania gardła. pomimo prób
nadal się nie opłaca rzeźbienie bliźnich.
póki jest cute, milczy.
przejedź się palcem po wierzchu-
leci rusztowanie, kolejne lata. co było
przed na twarzy pływa potem.
miga ręka.
przy takich filmikach zasypiam.
płyny na wodę
wisi mi odcisk,
wisi mi parę kafli za otwory których nikt
nie chce słuchać. wyginam rurki
na słońce. tu się je
siebie. gryzę szare palce
żeby uszczelnić. ślina nie wiąże w ustach,
w tym pyle koniec z końcem. słodkie od glikolu
są nadal.
wychodzą mi robienie
od stania. w łupinach ściany
mam odparzone stopy. w ciemno
robię coś dobrego,
robię wodę. z tego co kojarzę
łazienka jest nieskończona
wiersz ku pamięśni
oparcie które opuszczam,
górodół. to aż śnieg i tylko wczoraj.
to nic innego jak huk, który lubi krążyć
po nas. nie potrafię
tak samo bo mam jeszcze parę opcji.
napawam łeb granulatem.
pod stałym światłem skleja mi się
zeszyt w kratkę. nic się nie śni,
natomiast kostnieją mi na przykład
nogi. Dino i Orlen,
tanie noclegi na bocznej szybie.
propozycja podania jak najdalej, transport tego samego dnia.
zrób se dystans żeby nie przebić zewnętrznej strony
mówi kolega z pracy i przynosi nam do kotła
zapach świeżych instrukcji.