Werdykt
XXXII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rafała Wojaczka
Jury w składzie: Lucyna Skompska (przewodnicząca), Piotr Gajda i Przemysław Owczarek na posiedzeniu, które odbyło się 9 maja 2024 roku, po zapoznaniu się z 106 zestawami wierszy, jakie wpłynęły na tegoroczną edycję konkursu, postanowiło przyznać następujące miejsca:
Miejsce I - zestaw wierszy opatrzony godłem uroboros, którego autorem jest: PAWEŁ PODLIPNIAK (Radom) - Nagroda 1000 zł.
Miejsce II - zestaw wierszy opatrzony godłem Lilla, którego autorką jest: PAULINA JANSSEN (Wrocław) - Nagroda 500 zł.
Miejsce III - zestaw wierszy opatrzony godłem ESSC, którego autorką jest: ALEKSANDRA PLEWKA (Warszawa) - Nagroda 300 zł.
Instytut Mikołowski
10 maja 2024 r.
MIEJSCE I
PAWEŁ PODLIPNIAK
Amen, niech będzie amen i szybkie wyprzedaże
jesteśmy już tylko strachem na brzegach cyfrowej rzeki
dzieckiem niebacznie zadławionym kulką winogrona
płonącym domem niesionym przez powietrzną trąbę
i nic dosłownie nic nam z tego nie wynika
poza tym że wszystko coraz bardziej przypomina
spot reklamowy cudacznie spierdolonej apokalipsy
opatrzony anonsem ogłoszenie skutecznie społeczne
a gdyby wstawić tutaj a i wtedy askutecznie społeczne
skutecznie aspołeczne byłoby nową mantrą paciorkiem różańca
pyskiem klawego bożka który się zwiduje
mentalnym zjebom rankiem na pochyłym drzewie
bez żadnej kozy kozery śladu wątpliwości
pomiędzy ryneczkiem ślidla szybką wyprzedażą
rzeczy duchowo zbędnych z naciskiem na amen
i nagle zdarza tam się big bang gangbang – nagłe zmartwychwstanie
Bakhmut see-saw
i jeśli tylko jutro porządnie się zlepi,
przez szumy szepty ciągi rozlane jak kefir,
nowy porządek świata, po nim zbędna gnoza
pełznąca nieskutecznie przez błoto i ostrzał
pod bystrym okiem dronów do czarnego morza,
ku rdzawym kupom złomu, na przekór taktyce,
miastom podziurawionym w huczny wielki tydzień,
w których zostali ludzie, zbyt martwi by umrzeć,
z nadzieją pochowaną w kartonowej trumnie.
i jeśli takie życie jest tylko złudzeniem,
miśnieńską porcelaną sypaną pod czołgi,
albo bolesnym żartem, przy którym drgnie serce
w pospiesznej przeprowadzce w rejony spokojne,
to wtedy zwykłe słowa: cokolwiek, na zawsze
nie niosą już żadnego z najwierniejszych znaczeń.
Leon Kowalsky
Wake up! Time to die!
Leon Kowalsky, Blade Runner (1982)
wasz bóg już się nie deklinuje,
on się nie odmienia nawet przez wszelkie przypadki
– gdziekolwiek jest ogień, powietrze i wojna,
zastyga nieludzko, bezradnie na grzbiecie
śliskiej góry (i nie jest to tabor).
przewróciliście go na plecy, jak martwą dziewicę,
więc teraz bezradnie przebiera nóżkami,
wpatrzony w ciemniejące powłoki niebieskie,
a każda przypomina złachany aksamit,
gdzieś w ramionach mgławicy oriona.
ten żółw nieodmienny, bez matki sławienej,
jest głuchy na wasze skargi, a daremny wołacz
tylko zakłóca koniec łóżkowej modlitwy
daremnym, cienkim wzwodem wykrzyknika
i nawet jeśli „o” pęcznieje, to nie jest to manna.
czy ktoś go uratuje, postawi na nogi, by mógł
popełznąć dalej w krainę bezsensu?
pozwólcie dzieciom strzelić w głowę żółwia
– niech nie przychodzi nic już do nikogo,
nawet w największą z przenajświętszych niedziel.
MIEJSCE II
PAULINA JANSSEN
OD UCKERMARK DO RAVENSBRÜCK
zewidencjonowane strachy kolejno odlicz
zatarty ślad, ale jakby bujniej rośnie ziele
wyliniały kundel liże cienie siemens
kapitał akcyjny wzrasta do 400 milionów reichsmarek
drobne złodziejki głodne kurewki na łyso czarny trójkąt
gospodynie domowe pod obrusem rośnie zaczyn na
podziemie
przestraszone chłopki służące z warszawy
nasze babcie
właśnie rodzą nam
ruchy oporu ciała oporu sienniki na sukienki
ile mogłyście mieć lat, dziewczęta?
– połamałyśmy zęby
na numerach z kości –
DZIEWCZYNKI NA LEWO
przykucam nad kałużą
wyciągam z siebie odmęty
szpule żyłki wyszarpuję haczykiem
skrzepy dzieci zszarzałe płatki nasienia
medal za berlin zmarzniętą sukienkę numer 75736
gniazdo gniewoszy plamiste żniwo
skrzy się mech – kora nawołuje drzewa od
północy
wcieram zapach wlizuję język w ruń
palce w zawiasy mrowiska
dostrzegam szerzej
tarcza macicy
wypolerowana śliska
jak rodzinne srebra
zawsze
popiołem
DZIADEK NA PLAŻY
najpierw musisz przedrzeć się przez darń
sploty wyczerpanych korzeni
pokonać
wydmy
widma
usypane z ciał
pieprzyki, siniaki, piegi
stężałe w odłamkach bursztynu
które dekady później będziemy wkładać w dłonie naszych osiwiałych dzieci
wtedy zobaczysz morze
woda będzie czerwona tylko przy stopach
zabarwi prześwity meduzy, bezbronne, bezbrzeżne
dalej
toń
przesinienie
zrobisz wdech
MIEJSCE III
ALEKSANDRA PLEWKA